Showing posts with label magia. Show all posts
Showing posts with label magia. Show all posts
Magia Krwi, część I - historia i codzienność

Magia Krwi, część I - historia i codzienność


Czego nie widzę, tego nie wiem.
Czego nie wiem, tego się lękam.
Czego się lękam, tego nienawidzę.
Czego nienawidzę, to chcę zniszczyć.

Jonatan Carroll


Krew to życie. Krew może się burzyć i ścinać, może być błękitna, zepsuta, zimna i przelana, ale przede wszystkim budzi w nas jakąś pierwotną grozę. W końcu towarzyszy na każdym etapie naszego życia od samych narodzin do ostatniego tchnienia i zawsze, ale to zawsze przy jej przelaniu towarzyszy ból, nieodłączny element życia...

Boimy się krwi. Niektórych potrafi nawet obrzydzić. W reklamach z podpaskami czy tamponami używa się niebieskiego płynu, a wszystko po to aby skojarzenia były „miłe” i ani trochę nie kojarzone z krwią. Trochę to groteskowe, ale cóż... z czasem nasze wyobrażenie o krwi się zatarło i jest jak w tym fragmencie Carrolla powyżej.
Kiedyś krew była postrzegana zupełnie inaczej.

Dla Azteków krew była cenniejsza niż woda. Była pokarmem bogów. Ostatni tlatoani – Montezuma ( ur. 1466 - zm. 30 czerwca 1520), zapisał się w historii jako władca absolutny i krwawy. I nie tyle z powodu wojen. Czas w którym panował był dość spokojnym okresem (1502-1520).
Przed wstąpieniem na tron był on generałem i wysokim rangą kapłanem i tuż po objęciu władzy wybudował olbrzymią świątynię ku czci wszystkich bogów ze zdobytych przez Azteków miast. Szacuje się, że rocznie składano tam około 20 tysięcy ludzi w ofierze. To około 55 osób dziennie.
Krwią ofiar „malowano” ściany świątyni, ich czaszki wbijano na pale i przyozdabiano świątynię naokoło.

Aztekowie przejawiali niezwykłą finezję w zabijaniu swoich ofiar, co ciekawe lwia część tych ludzi dobrowalnie zgadzała się na zgładzenie ( o dobrowolnej ofierze będzie poświęcony wątek w drugiej części serii o Magii Krwi). Dla poświęcenia ziemi pod uprawę kukurydzy obdzierano człowieka żywcem ze skóry, którą to następnie przez 40 dni nosili na sobie najlepsi żołnierze. Po tym czasie zakopywano ją na polu aby przynosiło owocny plon.

Typowym obrzędem dla boga ognia - Xihuatecuhtli było wrzucenie związanej osoby do ogniska, aby przez chwilę piekł się żywcem, następnie go wyciągano, jeszcze żywego i nożem rozdzierano klatkę piersiową by wyrwać wciąż bijące serce. Sposobów na zabicie i torturowanie ofiar można mnożyć i opowiadać godzinami, choć pewnie po tych dwóch przykładach część z was poczuła obrzydzenie dla tego w jaki sposób Aztekowie obchodzili się ze swoimi ofiarami i po co to robili w ogóle. Jednak warto pamiętać w tym wszystkim o jednym szczególe – Aztekowie wierzyli, że krew jest pokarmem dla bogów, paliwem dla Słońca, które bez krwi nie będzie poruszać się po nieboskłonie.
Jak absurdalnie to nie brzmi dla nas teraz, oni naprawdę w to wierzyli i kierowali się... dobrymi intencjami. Teraz pomyślcie o Rzymianach, którzy organizowali okrutne igrzyska, gdzie ludzie ginęli z rąk własnych czy też zwierząt dla niczego innego jak zwykłej uciechy.

Przykładów z historii można mnożyć. W końcu istniejemy dzięki krwi, tak długo jak istnieje ludzkość, krew była z nami. Wg niektórych wierzeń zostaliśmy nawet z niej stworzeni. W Mezopotamii w słynnym poemacie kosmogonicznym Kig, Ea- bóg tworzy z krwi ludzkość.


W Grecji z krwi Uranosa zrodziły się inne bóstwa, z wnikających w ziemię większych kropel krwi powstały trzy boginie zemsty - Erynie, natomiast mniejsze krople dały życie nimfom, opiekującym się jesionami (nimfy jesionowe – meliady), później Gaja urodziła także, dzięki tej krwi, potężne plemię gigantów. Krew, która spadła do morza i połączyła się z morską pianą, stworzyła Afrodytę.

Dla Greków krew była podstawowym pierwiastkiem życia i każdy jego etap powinien być sankcjonowany przez krew. Dlatego często na umowach i obrzędach przypieczętowywano je krwią.

Kiedy pisałam kilka lat temu ten artykuł, robiłam to blisko Yule, gdzie głęboko pod ziemią rodził się młody bóg. Czas ten zainspirował mnie do spojrzenia na temat krwi pod kątem kobiet. Nie tylko nowego życia, ale tej krwi, którą tak bardzo usiłują wybielić w reklamach na niebiesko. Krew menstruacyjna.

Słowo „menstruacja” pochodzi od greckiego „menus” co oznacza zarówno – „księżyc” jak i „moc” i „men” - miesiąc.

Mamy różne typy krwi, jak i możemy też wyróżnić bardziej specyficzne: dziewicza krew, niewinna krew, krew królewska i menstruacyjna, która w magii wykorzystywana jest dość sporadycznie, ale wszystko przez jej wyjątkowość.

chiński talizman medyczny powodujący
zmniejszenie bolów menstruacyjnych
W rytuałach wielu tradycji i ścieżek od Taoismu do Starożytnego Egiptu mieszano krew menstruacyjną z czerwonym winem aby zwiększyć moc duchową. W Antycznej Grecji podczas wiosny wysiewano nasiona zmieszane z tą krwią dla polepszenia plonów.

Tak wielka była wiara w potęgę krwi kobiecej, w potęgę tworzenia życia, stąd tak wiele mitów i legend spowiło ją przez wieki czasu.
Tak jak w jednym z Hinduskich mitów o tym, że ludzie powstali z tężejącej krwi Bogini.

Uważa się, że tradycja „ofiary” z krwi zrodziła się właśnie przez krew miesięczną, jako jedyna oddawana bez przymusu, bez zabijania i bez cierpienia jako takiego, zupełnie inaczej niż w przyszłych wersjach z żywymi ofiarami.

Kobiece krwawienie uważano za wręcz kosmiczny przypadek, połączony z cyklami księżyca i wody. Uważano, że kobieta w tym czasie jest najsilniejsza i z tego też powodu nakłaniano je aby wsłuchiwały się w swój wewnętrzny głos, który przynosił pewne sugestie i wiedzę, z której mogło korzystać jej otoczenie.
Przejście przez „zasłonę” między światami było jakby cieńsze, zmysły wyostrzone. Wrażliwość na dźwięki, zapachy i światło pozwalało kobiecie na bycie bardziej uważną jej otoczenia.
Kobiety były przez to honorowane i respektowane. Ich ciała naturalnie przechodziły ten cykl śmierci i ponownych narodzin każdego miesiąca w synchronizacji z Księżycem, wchodząc w odmienne stany świadomości nawet bez szczególnego treningu.
Kobieta krwawi, ale nie umiera. Kobieta może dostarczyć krwi na ofiarę bez utraty życia.
Do czasu.

Kiedy mężczyźni zaczęli coraz bardziej obawiać się kobiet i ich mocy zrzucili je z piedestału wieszczek - czas „księżycowy” został nazwany nieczystym, kobieta została "nieczystą" i odseparowano, nie dla jej spokoju, ale właśnie z powodu tej rzekomej nieczystości.
Kobiety nie mogły gotować dla mężczyzn podczas menstruacji, uczestniczyć w rytuałach i ceremoniach. Ich wizje nazwano „lunacy” - wariactwem i obłędem...

Około pięciu tysięcy lat temu zaczęto odwracać się powoli od Bogini na rzecz patriarchatu, wojskowości, stanu, który mamy do dzisiaj, gdzie kobiety dalej zajmują drugie miejsce pod wieloma względami.

Krew menstruacyjna jest niezwykle silna. Oczywiście wszystko zależy od woli właścicielki, która chce się nią posłużyć, a sposobów jest trochę. Bardzo stara, grecka klątwa na przykład, mówiła o tym żeby czarownica obiegła dom, na który chce rzucić klątwę trzy razy, oczywiście w trakcie menstruacji. 

Aby na nowo zsynchronizować się z cyklem i korzystać z energii menstrualnego cyklu, należy na początku zrozumieć 4 główne fazy cyklu. Tak jak na kole roku możemy wyznaczyć 4 pory roku: Przesilenie Zimowe, Równonoc Wiosenną, Letnie Przesilenie i Równonoc Jesienną.

Tak więc cykl możemy podzielić na 4 fazy:

  • Menstruacja (dni 1-7) – Zima – Nów – Starucha

  • Przed owulacją (dni 7-14) – Wiosna – I kwadra – Panna

  • Owulacja (dni 14-21) – Lato – Pełnia – Matka

  • Po owulacji (dni 21-28) – Jesień – Ostatnia kwadra – Matka/Starucha

To oczywiście podział dla cyklu trwającego 28 dni, który jest przeciętną długością, ale ramy te będą ruchome dla każdej kobiety. Jedyna stała to te 14 dni owulacji przed menstruacją. Dodając to co wiemy o sezonowości roku, możemy spojrzeć teraz na cykl menstrualny w zupełnie innym świetle.

Wiosna (przed owulacją) – jest czasem nowego wzrostu. To czas zabawy i niewinności. Światło i ciepło wracają na zimną ziemię. Dni się wydłużają. Wiosna przynosi obietnicę. Ziemia jest żyzna i gotowa na nowy plon. To faza w której energie sprzyjają nowym projektom, wizualizacji i wszelkim pomysłom na przyszłość.

Lato (owulacja) – to czas aby się uzewnętrznić. Czas płodny. Słońce wróciło na Ziemię. Czas aby wyjść na zewnątrz, spotkania towarzyskie, praca nad projektami i kończenie ich. Kontakty z ludźmi są owocne i relaksujące. Warto pamiętać w tym momencie o uziemieniu bo jesteśmy coraz bardziej wrażliwe i może nas ponieść.

Jesień (po owulacji) – To czas zbiorów i zamknięcia. Te energie mogą być trudne dla niektórych kobiet. W trakcie tej fazy nastawiamy się i przygotowujemy do menstruacji. Możemy czuć się oderwane od świata, a nasz umysł staje się krytyczny i negatywnie nastawiony do wszystkiego. Zbieramy owoce naszej pracy i kończymy wszelkie przedsięwzięcia definitywnie. Jednocześnie pamiętając o przeszłości. Faza ta spowalnia nas i nastawia na spojrzenie bardziej na nasze potrzeby. To w tej fazie kobiety wydają się wytrącone z równowagi i cierpią z powodu napięcia przedmiesiączkowego.

Zima (menstruacja) – Ściąga nas głęboko w głąb siebie. Nie interesuje nas świat zewnętrzny. Nasze myśli są skupione na myślach o przeszłości, negatywnych jej aspektach, traumie. To najciemniejszy punkt cyklu. Czas aby się uczyć na tym co zdobyłyśmy w poprzednich fazach. Trzymać się bezpiecznego i ciepłego wnętrza. To ważne aby uhonorować ten moment, to najświętszy czas z całego cyklu. Zwróć uwagę na swoje sny i wizje. Dużo śpij. Jeśli odpowiednio wypoczniemy w tym cyklu i zadbamy o siebie, wiosna i lato cyklu będą jeszcze wspanialsze.

Kiedy w końcu zrozumiemy, że proces menstruacji jest głęboko związany z naszą energią duchową otworzy to zupełnie nową drogę uzdrowienia i synchronizacji z naturą.
Niestety większość kobiet korzysta z tabletek hormonalnych, aby poradzić sobie z „huśtawką nastrojów”, bólem czy też wyrównać nierówny cykl. Sztucznie, co odwraca nas od naturalnego biegu, naturalnego dla każdej z nas. Wstrzymuje nas to i uniemożliwia czerpania z pokładów naszej wewnętrznej energii. Kobiecej energii.

Miesiączki, które wzmacniają odmienne stany świadomości i często potrzebę samotności, nie mieszczą się w parametrach normalności dla mężczyzn. Niełatwo jest zmienić utarte wzorce i zmienić sposób myślenia gdzie mózg nieustannie katowany jest niebieską krwią z reklam i ogólną presją zachęcającą do ignorowania okresu i tłumienia za pomocą tamponów i dezodorantów pochwowych, co może być najbardziej twórczym i duchowym okresem w miesiącu, dla wielu kobiet. 

Średnio to około 500 tygodni lub 3500 dni inspiracji i wskazówek na całe życie.

Przynajmniej, jako trwająca i ważna funkcja biologiczna, moonflow zasługuje na jakąś myśl, a co najwyżej, jako istotny element kobiecego fizycznego, psychicznego i duchowego przeobrażenia, uzasadniona jest poważna refleksja nad jej miejscem w naszym życiu. "Klątwa" lub "przyjaciel", wszystko zależy od twojego punktu widzenia.

 Jest to artykuł, który pierwotnie ukazał się na łamach strony Wiccańskiego Kręgu. 

Vivien

O magicznych zwierzętach słów kilka - ZAJĄC

O magicznych zwierzętach słów kilka - ZAJĄC

Jeśli zobaczysz zająca w majowy poranek, to by nie przyniósł pecha, należy splunąć za lewe ramię i powiedzieć: „Zając przede mną, kłopot za mną, wybaw mnie dobry Jezu”. 

'Nature's Eye', illustration of the poem by Pagan poet Mark Westmore

    HISTORIA


    Przygotowując się do napisania tego artykułu dokopałam się do masy legend i wierzeń z całego świata, dotyczących właśnie Zajęcy. Według najbardziej popularnych - Wielkanocny Zając, przynosi dzieciom prezenty; w Japonii ubija na księżycu mochi; w różnych częściach świata zapala gwiazdy na niebie, a nawet sam Księżyc jest Zającem. 
"Uszaty Ród" zaznaczył swoją obecność w mitologiach całego świata, jako potężny symbol odrodzenia, przemiany, ofiary i zmartwychwstania.
Nie istnieje praktycznie zakątek świata w którym zwierzę to byłoby uznane za "zwyczajne". 
Obecnie najczęściej mylony ze swoim kuzynem - słodkim, puchatym króliczkiem - wygląda zupełnie inaczej niż jego mitologiczny przodek.

Nocna aktywność Zająca i przekonanie, że w dzień śpi z otwartymi oczami, sprawiło, że był, a czasami nadal jest on kojarzony z nocą, a co za tym idzie światem zmarłych, Księżycem i czarami. 
Wiele kultur przedstawia Zająca na tarczy Księżyca ( Indie i wspomniana Japonia).
W mitologii greckiej Zając towarzyszył Artemidzie, a także Hekate. 
Na Huculszczyźnie wierzono, że Zając jest wcieleniem Diabła. W europejskim folklorze częściej jednak to czarownica wcielała się w szaraka. Dlatego gdy widziano go na łące ze stadem krów, podejrzewano, że to wiedźma czyha, by odebrać im mleko, albo zaczarować krowy. 

Obok czarnego kota, stał się równie popularnym zwierzęciem kojarzonym zarówno z czarownicami, jak i samą magią. Często także przypisywano mu podobne "nieszczęścia".
Podobnie jak czarny kot, przebiegając drogę, mógł przynieść pecha. Kobiety w ciąży powinny go unikać w każdej formie, zjedzenie ich mięsa, a nawet dotknięcie samego Zająca, czy jego widok, mogło sprowadzić kłopoty na płód, jak i "zajęczą wargę". 
Nazwanie małego dziecka Zającem powodowało zatrzymanie jego wzrostu. Dostrzeżenie go mogło sprowadzić nieszczęście i śmierć – zapeszyć polowanie i połów, zwiastować pożar lub plagę. 

Już nie tylko samo zwierzę jak i jego nora pobudzało wyobraźnię do działania. Z bardziej nam współczesnych historii - Alicja w Krainie Czarów - Alicja wpada do króliczej/ zajęczej nory, przenosi się do innego świata, świata cudów i magii. Zajęcza nora, ciemna i nieodgadniona, była obrazem drogi do świata zmarłych. Uważano, że dusze mogą wcielać się pośmiertnie w Zająca, a jego (rzekomo) otwarte podczas snu oczy widzą zaświaty. Podobnie z miedzą, w której go często widywano, w kulturze ludowej jest kojarzona z granicą, w tym granicą światów.

Przewrotnie kojarzy się zajęczą norę czy nawet samego Zająca z zaświatami kiedy jest tzw. zwiastunem wiosny, symbolem witalności, odrodzenia, a przede wszystkim - płodności. Podobnie przewrotnie wykorzystywano go do własnych celów, niby posłaniec ciemności i sam Diabeł wcielony, a jego uszy zawieszano nad kołyską aby chroniły dziecko. Z kolei do dzisiaj często nosi się ich tylną, lewą łapkę - na szczęście.  Ten dwuznaczny charakter Zająca sprawia, że jest on uznawany za istotę przewrotną. 

Irańskie naczynie - ok VII w. n. e.


ZAJĘCZA MIŁOŚĆ I MOC


Zające i Króliki nie bez powodu są symbolem miłości cielesnej (niegdyś towarzysze Erosa i Wenery, później deptanym przez Maryję na wielu chrześcijańskich obrazach).
To, że populacja Zajęcy i królików wręcz w magiczny sposób zdawała nigdy nie maleć i to jak liczne zastępy młodych wychodziły na świat z nor, z łona Ziemi, powiązało te zwierzęta w wyobraźni naszych przodków z Boginiami płodności, z coroczną, odnową natury. Niekończącym się cyklem śmierci i zmartwychwstaniem wszystkiego co żyje. 

Powiązało je to także z Bogami, którzy podchodzili pod ten sam cykl np Ozyrys; nad brzegiem Nilu, składano Zającom jako aspektom Ozyrysa, ofiary dla dobrych plonów i żyzności pól. 
Nawet w podaniach buddyjskich wspomina się ofiary dla i z zajęcy, jako hołd dla nieustannie rodzącej i karmiącej Matki Natury. Populacja zajęcy odradza się w nieskończoność. Prawdziwy symbol szczodrości i bezinteresowności Wielkiej Bogini. "Ofiara z życia, która służy tak wielu, która zapewnia ciągłość życia i która nigdy się nie kończy."

    Ten opis przypomina mi coś jeszcze - Księżyc, być może przez tak podobne cechy powiązało ich to razem nawet symbolicznie. 
Księżyc jest światłem naszej intuicji, tak potężnym, że Zające nieruchomieją na jego widok.
Jako zwierzęta mocy przekazują nam w snach i medytacjach sporo ważnych informacji, sporo z tej wiedzy jest nam już teraz dobrze znana. Kiedy w każdym zakątku lasu czyha wróg, trzeba zdać się na instynkt i nieraz na silne nogi. 
Ich natura powoduje, że zaczynamy myśleć o własnej odwadze, bądź tchórzostwu, przeczuleniu... a może to strach i ucieczka przed miłością? Czy zaślepieni jej ogromem krzywdzimy siebie? 
Może warto zanurzyć się w głąb siebie, w nasze ciemne wnętrze, jak wnętrze tej zajęczej nory i poznać własne pragnienia. Poznać swoją naturę.

POTRÓJNY SYMBOL


Być może sam wątek troistości dochowa się własnego artykułu, jednakże teraz potraktuję go jedynie pod kątem Zajęcy, które królują w obecnym czasie Ostarowym.

Trzy Zające są oznaczone na kole, w pełni symetrycznie i każdy z nich łączy z kolejnym po uchu także mamy trzy Zające i tylko trzy ucha, a jednak są same w sobie całością tylko przez to, że są razem. Jak w starogermańskiej zagadce " Trzy zające dzielą trzy ucha, jednak każdy z nich ma po dwa". 

Nie jest to wcale tak łatwy symbol do zgłębienia jak mogłoby się wydawać. W sumie wszystko przez to, że przez sam wygląd stał się niesamowicie popularny, a historia zatraciła na znaczeniu. Stąd jest wiele spekulacji i wiele prac już powstało na ten temat, jednakże nikomu nie udało się dojść do źródła oryginału.
Oczywiście nie przeszkadza to w wykorzystywaniu go w swojej pracy mniej lub bardziej magicznie, natomiast sama zawsze staram się dojść najgłębiej do źródła, aby poznać początki samych początków.

To co jest znane z historii i geografii tego symbolu jest niemniej bardzo ciekawe. 
Potrójne zające pojawiają się w miejscach kultu buddystów, muzułmanów, Celtów, pogan, chrześcijan, a także judaistów - od Bliskiego i Dalekiego wschodu, przez całą Europę na Devonie kończąc ( tam znane lokalnie jako "Tinners Rabbits").

Tinners Rabbits - Devon

Ich najstarsze, znane nam przedstawienie znaleziono w jaskinnych świątyniach w Chinach. Datowane są na VI - VII w. n.e. W samych Chinach postrzega się Zające jako symbol szczęścia, reprezentują pokój i spokój. Możemy więc przypuszczać, że podobnie było w tamtym okresie i to służyło ich przedstawieniu w potrójnej formie dla "nieskończonego szczęścia i pokoju". Musicie jednak przyznać, że wyglądają wręcz nieziemsko magicznie.

Mogao Cave - Chiny

    Szeroko znany symbol w pogańskich wierzeniach do których symbol ten trafił... no właśnie nie wiadomo jak ani kiedy. Wiadomo, że ze wspomnianych Chin, jedwabnym szlakiem w XIII/ XIV wieku trafił do Europy gdzie zyskał na popularności, jednak jest sporo niespójności w datowaniu i miejscach, aby powiedzieć, że to właśnie z Chin i wtedy przeniósł się na resztę kontynentu. 

Teraz pomyślałam, że może to nawet lepiej, że nie znamy jego początku. Nie ma początku i dalej trwa i nie ma końca, jest prawdziwie nieśmiertelnym symbolem.
Dla pogan najpewniej również przez troistość, jak triquetra, czy Księżyc ( nie można nie wspomnieć o Księżycu pisząc o Zającach chyba w żadnym momencie), a nawet troistość samej Bogini - Dziewica, Matka i Starucha, a dla Celtów - Ziemia, Morze i Niebo.

Troistość jako - Umysł, Ciało i Dusza; 
Święta Trójca - Ojciec, Syn i Duch Święty
I nie zapominajmy o najważniejszym: Koło życia - Życie, Śmierć i Odrodzenie.

To nie jest wyczerpany temat jakkolwiek, jeśli będziecie chcieli poczytać trochę więcej o Zającach, to napiszę część drugą. Na razie w planie są inne artykuły. 

Zając w naszej magicznej praktyce może być więc o wiele bardziej istotnym zwierzęciem niż mogłoby się to wydawać. 
Na mojej magicznej ścieżce jest łącznikiem z kowenem, który jako swój symbol przybrał właśnie Zająca z sierpem Księżyca. Ciekawi mnie gdzie ta droga prowadzi obecnie.

Pojawił się kiedyś w waszym życiu? Może czeka tuż tuż...

Nina



P. S. Poniższe zdjęcie jest jednym z naszych wyrobów, który pojawił się w Ostarowym Boxie. 
Obecnie, jeśli jest ktoś chętny, zbieramy zamówienia na Box Beltane.  






Wstęp do alchemii - symbolika

Wstęp do alchemii - symbolika


Postanowiłam zrobić porządek w swoich notatkach odnośnie alchemii.
Zainspirowało mnie do tego ostatnie spotkanie "Wiccanie Warszawa" na discordzie .
Profil znajdziecie TUTAJ.

W swoim życiu miałam okazję i niesamowitą przyjemność uczestniczyć w dwóch konferencjach poświęconych alchemii, z czego współorganizować jedną z nich. Dzięki temu poznałam wiele interesujących osób, które zajmują się magią w mniejszym czy też większym stopniu, ale na pewno spajał je jeden temat - alchemia.
Te spotkania zaowocowały szeregiem kolejnych, mniejszych zarówno w Polsce jak i za granicą gdzie mogliśmy się wymieniać doświadczeniami i 
wiadomościami z tego zagadnienia.

Będąc jednak dość powietrznym stworzeniem, moje notatki to jeden, wielki bajzel i próbując coś konkretnego wykrzesać na spotkaniu, znalazłam masę stron z hasłami, które pewnie po czasie chciałam rozwijać, jednak do tego nie doszło z jakichś powodów, a czas dołożył nieco od siebie i czytając hasła: "nanta bitum", no... mało mi to teraz mówi.

Imbolc i wiosna już całkiem niedługo, przyszła pora na porządki i w tej dziedzinie. Alchemia to mega, mega obszerny temat i zdecydowanie ani jednym wpisem, ani nawet dziesięcioma nie zdołam tego tematu wyczerpać, ale na pewno dla poszukujących informacji, znajdą się pewne podstawy i przemyślenia, które naprowadzą ich na dalsze tory.

ALCHEMIA, CZYLI CHEMIA

Idąc za wikipedią: Alchemia – przednaukowa praktyka łącząca elementy, które zawarte są obecnie w chemii, fizyce, sztuce, semiotyce, psychologii, parapsychologii, metalurgii, medycynie, astrologii, mistycyzmie i religii. Wspólnym celem alchemików było odkrycie metody transmutacji ołowiu w złoto (kamień filozoficzny), lekarstwa na wszelkie choroby (panaceum) oraz eliksiru nieśmiertelności. Alchemię można uważać za bezpośredniego przodka współczesnej chemii.

(Zostawiam oryginalne odnośniki dla chcących zgłębić temat samej nazwy oraz historii. )

Zwróćcie uwagę jak rozległa jest alchemia. Chemia, fizyka, sztuka, filozofia, psychologia, mistycyzm... Trudno jednoznacznie powiedzieć gdzie ta dziedzina bierze swój początek, a gdzie się kończy tak naprawdę. 
Kiedy słyszymy samo słowo, mamy zapewne przed oczami szalonych naukowców z późnego średniowiecza i początku czasów nowożytnych, którzy siedzą w swoich zakurzonych wieżach próbując zamienić ołów w złoto, wytworzyć "kamień filozoficzny", a nawet odnaleźć eliksir długowieczności.

Dla mnie samej to przede wszystkim John Dee i Edward Kelley, którzy w wieży, w Pradze kontaktowali się z aniołami, prowadzili seanse spirytystyczne dla ludzi, oraz tworzyli co nowe tynktury alchemiczne..... oh wait, zupełnie nie odbiega to od obrazu zakurzonych kryjówek z wyobraźni. :)




Polecam zagłębić się w temat ich życiorysów jak i innych praskich alchemików. Miałam okazję odwiedzić to miejsce kilka miesięcy temu i dotknięcie takiego kawałka historii jest naprawdę niesamowite. 

Studiując jednak uważniej ich prace, można wysnuć zupełnie inne wnioski, że pod przykrywką wytwarzania złota dla królów i innych mocarzy, tak naprawdę poszukiwali duchowego oświecenia, zamieniając ołowiane ciała fizyczne w złote oświecenie, unikając przy tym prześladowań ze strony kościoła. Tak było na przykład przy okazji wspomnianych alchemików, którzy są nieraz nazywani ojcami alchemii. 

Ich poszukiwania zostały skrzętnie opisane i do dzisiaj wiele z tych dzieł się zachowało, jednak z pozytywnych rzeczy jakie sama miałam okazję słyszeć o nich jeszcze w czasach szkolnych było to, że dali początek chemii. 

SYMBOLIZM

„Makrokosmos i mikrokosmos”, Basilica Philosophica,
III tom. Johann Daniel Mylius. Frankfurt.
Alchemia dla mnie jest bardziej połączona z duchową praktyką, sposobem odkrywania naszej wewnętrznej przestrzeni i warstw, które odziewają cenną esencję naszej najgłębszej duszy.

To ścieżka, droga, praktyczna metoda badania istoty "naszej istoty" poprzez medytacje nad procesami chemicznymi.

Alchemicy pracowali ze swoimi retortami, ogrzewając, kalcynując, sublimując, destylując substancje, cały czas obserwując przemiany zachodzące w trakcie eksperymentów. Obserwowali jak takie zewnętrzne działania, wpływają na wnętrze tych szkieł. Postrzegali procesy zachodzące w ich butelkach jako interakcję i łączenie duchowości i materii.

Kiedy substancja, oddzielając się na dnie naczynia, zamienia się w parę, a potem kondensuje na nowo w płyn. Łatwo to zrezonować z naszym wnętrzem, z naszymi duszami. Jak poprzez wpływ zewnętrznych czynników przechodzimy nieraz totalną metamorfozę.
Dlatego też alchemicy często zaczęli przedstawiać te podobieństwa z "labolatorium natury".
Postrzegali pracę w swoich kolbach jako rodzaj mikrokosmosu, makrokosmicznej natury.
Żywe energie i istoty z natury zostały metaforycznie wciągnięte do opisu ich dzieł, gdzie zaczęły żyć jako symbole. Co ma też sporo sensu kiedy wrząca, czarna masa jest przedstawiona jako ciemna ropucha, a biała para i opary, które unoszą się z szyjki kolby, jako piękny, biały orzeł.
Dość romantyczne wizje, muszę przyznać.

W latach przed wynalezieniem druku, kluczowe rękopisy alchemiczne, często z pięknie iluminowanymi ilustracjami, krążyły dość szeroko. Dzięki czemu te zwierzęce metafory, szybko rozwinęły się w dość uniwersalny, alchemiczny język.
Mimo, że w większości pracowali w pojedynkę, to właśnie te symbole spajały ich dzieła w jedną całość. Zapewne było to także wygodne przy wymianie doświadczeń, kiedy twórcy ich pochodzili z różnych krajów. 

The Perfection of the Work, a hand-colored engraving with gilding in Johann Michael Faust's Compendium alchymist[ae] novum sive Pandora, 1706.

ETAPY ZMIAN

Dzieła takie jak Aurora Consurgens (przypisywane Tomaszowi z Akwinu), Buch der Heiligen Dreigaltigheit, dzieła Ramona Lulla, Rogera Bacona, Arnolda z Villa Nova istnieją w wielu zbiorach rękopisów z tego okresu. Ta właśnie spójność i uniwersalność tego zestawu alchemicznych symboli doprowadziły Carla Junga do koncepcji zbiorowej nieświadomości. 

U podstaw tego była wizja alchemicznego procesu zachodzącego poprzez cykl zmian kolorów, od początkowej czerni do doskonałości. 
Każdy etap procesu zapowiada zmiana koloru i spotkanie z określonymi zwierzętami:
  1. Czernienie - wrona, kruk, ropucha/żaba, Massa Confusa 
  2. Wybielanie - łabędź, orzeł biały, szkielet 
  3. Zieleń - zielony lew 
  4. Faza Opalizująca - pióra pawia 
  5. Zabielenie/ Biały kamień - jednorożec 
  6. Zaczerwienienie - pelikan karmiący młode własną krwią, kogut 
  7. Ostateczna transmutacja - feniks odrodzony z ognia. 
Ze względu na indywidualność alchemików, opisanych faz jest więcej, lub mniej w zależności od pracy, natomiast spójną są właśnie te siedem (na wzór siedmiu planet, gdzie zaliczano do nich zarówno Słońce jak i Księżyc, a pomijając Ziemię), a niektóre dzieliły na dwanaście (na wzór ilości znaków zodiaku):

Fazy te zwano po łacinie:

  1. calcinatio (prażenie, przemiana materii wyjściowej w ciało kruche lub sproszkowane)
  2. solutio (rozwiązanie, rozpuszczanie jej)
  3. separatio (oddzielenie, wyodrębnianie „składników podstawowych” danej substancji)
  4. coniunctio (ponowne złączenie wyodrębnionych składników w „harmonijny” sposób)
  5. putrefactio (dosł. zgnicie, rozkład „stadium podnoszenia się, oczyszczania i uszlachetniania substancji pod wpływem ciepła”)
  6. coagulatio (zestalenie płynu powstałego z połączenia „ducha” z materia prima, „pierwszą materią”)
  7. cibatio (karmienie otrzymanej „białej tynktury”)
  8. sublimatio (przejście ze stanu stałego w lotny i z powrotem, oczyszczenie „białej tynktury”)
  9. fermentatio (uzyskiwanie „fermentu złota”)
  10. exaltatio (podniesienie, połączenie „fermentu” z „duchem”, uzyskanie „czerwonej tynktury” czyli „kamienia filozoficznego”)
  11. augmentatio (powiększenie) lub multiplicatio (pomnożenie) „wydajności transmutacyjnej” otrzymanego „kamienia”)
  12. proiectio (wrzucenie „kamienia filozoficznego” do roztopionego metalu w celu przemienienia go w złoto).

Naczynie w którym dokonywano „przemiany” nosiło nazwę jajo filozoficzne. (rozpis tych dwunastu stopni znajdziecie TUTAJ).


1. Faza czernienia

Zwykle była początkiem pracy, spowodowana albo przez ogrzewanie prima materia w procesie kalcynacji (tzw. "sucha droga"), albo przez proces gnicia lub trawienia, trwający nieraz kilka tygodni lub miesięcy (tzw. „mokra droga”). 
Czarny Kruk lub Wrona były często przedstawiane z tą fazą i z kalcynowaniem, ponieważ podczas energicznego ogrzewania kalcynowany materiał zwykle się zwęglał, a warstwy odpadały i poruszały się jak skrzydła wrony w kolbie.
Ropucha była bliższym symbolem dla gnicia, gdzie rozkładająca się masa powoli pulsowała i poruszała, gdy wydzielały się gazy, podczas gdy substancja gniła do czarnej masy. 

Kolejnym symbolem tego etapu był Smok. Jest jednak bardziej złożonym symbolem i niezwykle "uduchowionym" dla ziemskiej substancji. Przedstawiany w trakcie lotu pojawiał się na początku i na końcu dzieła.

Alchemicy porównali tę fazę do duchowego  wycofania się w ciemność ich wewnętrznej przestrzeni. Ciemność brzemienną w możliwości. Echo tego prawdopodobnie pozostaje w często używanym wyrażeniu „głęboka ciemność”. W alchemii spotkanie z Czarną Wroną to dobry znak. 


2. Wybielanie

To faza, w której wyczuwamy lub przewidujemy koniec pracy. To biegunowe odchylenie od czernienia - pojawienie się nasion przyszłego rozwoju dzieła. Etap katharsis po pewnym intensywnym doświadczeniu konsumowania w tyglu, kiedy dostrzegamy pojawienie się, choćby fragmentaryczne, nowej możliwości - migoczącego światła w naszych duszach, które pociąga nas w kierunku obietnicy zmiany. 

Wszyscy doświadczamy tych alchemicznych faz w naszym życiu. Widząc wewnętrzną przemianę, nieraz musimy uformować i ukształtować tak, aby pasowała do naszej, "teraźniejszej" świadomości. Nasza czerń jest przestrzenią "brzemienną", a zwykły przelotny pokaz bieli, jest znaczącym krokiem w kierunku celu integracji duchowości i materii w naszych istotach.
 Tak więc w alchemii te dwie fazy, tak fundamentalnie powiązane, były czasami postrzegane jako łańcuch Ropuchy i Orła. Orzeł (duch) jest przytrzymywany ziemskim ciężarem ropuchy (ziemska część naszej istoty), a ropucha wzlatuje przez Orła, nad ziemię.
Hermetyczny filozof Michael Maier umieścił ten symbol w swoim herbie. 

Obraz ziemskiego Smoka ze skrzydłami był czasami używany do wyrażenia tego samego pomysłu.
Jeśli potrafimy wyczuć w naszej duszy potrzebę połączenia ducha i materii, uduchowienia materiału i materializacji ducha, to naprawdę zrobiliśmy postęp przez czernienie, aż do etapu wybielenia.

3. i 4. Opal i Zazielenienie/ Zazielenienie i Opal

W tym momencie alchemicy często napotykali Pawi Ogon/Oko/Pióro. Nagłe pojawienie się przypływu kolorów, opalizację na powierzchni materiału w butelce, co sprawiało, że niektórzy myśleli, iż osiągnęli swój cel.
Mógł to być efekt tworzenia się warstwy oleju na powierzchni masy wodnej (sposób mokry) lub niektórych reakcji utleniania/redukcji, np. na powierzchni ciekłego metalu (sposób suchy). 
Był to przelotny pokaz zmian koloru, który wskazywał, że ktoś jest na właściwej drodze i wchłonął energie uwolnione podczas początkowego wyłaniania się pierwiastków. 

Można to także uznać za "fałszywy koniec". 

Wiele osób, które mają takie doświadczenia w swoim życiu wewnętrznym, często błędnie zakłada, że ​​osiągnęli koniec pracy i osiągnęli wewnętrzną przemianę i oświecenie (np. praca z ego). Wewnętrzna wizja Pawiego Pióra, choć może być piękna, jest jedynie trawieniem biegunów czarni i bieli.
Muszą być dalej przekształcone w duchowe trunki, jeśli mamy nadzieję na trwałą przemianę w duszy. 

Nie wszyscy alchemicy posługiwali się tym symbolem, a nawet wydzieleniem tego etapu, gdzie kolejnym często w tym momencie cyklu było spotkanie z Zielonym Lwem. 

Fizycznie Zielony Lew był zwykle nazwą witriolu lub kwasu siarkowego powstałego w wyniku destylacji zielonych kryształów siarczanu żelaza w kolbie.
Siarczan żelaza powstaje, gdy rudy żelaza bogate w siarczki utleniają się w powietrzu, więc był łatwo dostępny dla średniowiecznych alchemików.
Penetrujący kwas siarkowy może spowodować poważne zmiany chemiczne w wielu materiałach, nawet w zakresie rozpuszczania metali, takich jak żelazo i miedź. Zielony Lew może być zarówno kwasem azotowym powstałym z ogrzewania saletry lub siarczanu azotu i żelaza.
Kwas azotowy po zmieszaniu z kwasem pochodzącym z soli kuchennej, kwasem solnym, wytwarzał wodę królewską, zielonkawą zabarwioną ciecz, która mogła rozpuścić nawet szlachetne złoto.
Zielony Lew pożerający słońce jest słynnym obrazem alchemicznym, przedstawionym w wielu rękopisach i rycinach, i można go traktować jako wodę królewską rozpuszczającą słoneczne złoto i tworzącą roztwór, który może łatwo zabarwić metale złotem.


Dla alchemików, którzy zajmowali się głównie materią i procesami roślinnymi, a nie minerałami, Zielony Lew był obrazem zielonej, surowej energii natury, „zielonego lontu, który napędza kwiat”, jak elegancko wyraził to Dylan Thomas w jednym z jego wierszy.
Tutaj Zielony Lew, który pożera słońce, to chlorofil - 
zielony pigment. Zielone liście rośliny powstają z energii światła słonecznego.
Alchemicy często próbowali stworzyć procesy życiowe w swoich kolbach i szukali szczególnie osadów lub krystalizacji, które przypominały liście lub formy roślinne. Tutaj Zielony Lew mógł być ekstraktem z soku roślinnego, który często był prima materia w ich alchemicznej pracy.

Gryf, był czasami kojarzony z końcem tego etapu. Orla natura Gryfa nadała tej hybrydzie zdolność wznoszenia się w butelce, a więc w pewnym sensie oznaczała spirytualizację Zielonego Lwa. 
W pracy z minerałami metaliczny antymon był nazywany Szarym Wilkiem, ponieważ w stanie stopionym łapczywie pochłaniał wiele innych metali, takich jak miedź, cyna i ołów, tworząc stopy. Szary wilk antymonu stał się szczególnie ważny w alchemii początku XVII wieku - jego właściwości lecznicze zostały spopularyzowane w pismach opublikowanych pod nazwą Basil Valentine

5. Zabielenie

Faza ta (nie mylić jej z wcześniejszym wybieleniem) była formowaniem białej nalewki lub kamienia, które nastąpiło po kalcynacji lub gniciu.
Przejście do tego etapu oznaczało, że ktoś był na wyższym poziomie duchowych osiągnięć. Często przedstawiane jako pojawienie się we flakonie królowej, ubranej w lśniące białe szaty. 

Biała nalewka oznaczała proces wewnętrznej przemiany, kiedy alchemik był w stanie doświadczyć i wprowadzić w zintegrowaną harmonię kobiecy składnik duszy. Często ten element seksualny jest podkreślany w alchemii. Rosarium Philosophorum, kluczowe dzieło połowy XVI wieku, ukazuje sprzężenie mężczyzny i kobiety jako centralny aspekt tego procesu. Niestety, niektórzy dwudziestowieczni komentatorzy próbowali połączyć tę symbolikę z praktyką tzw. „Magii seksu”, w której ludzie starają się wykorzystać akt seksualny jako podstawę do magicznego działania. 
Wydaje się, że alchemiczne rękopisy i książki w ogóle nie potwierdzają takiej interpretacji. Mężczyzna i kobieta kopulujący w kolbie były dla alchemików symbolami aspektu zjednoczenia naszej wewnętrznej istoty.
Widzieli metale, rośliny i minerały jako męskie i żeńskie, rzutując ich przemiany w swoich ripostach na ich wewnętrzną przestrzeń, aby zgłębić ich własną męską i żeńską naturę. 

Na przykład kwasy, które mogą przenikać i rozpuszczać rudy metali, były postrzegane jako męskie. Substancje wykazywały kobiecość, gdy były połączone z siłami wzrostu i odżywiania procesów zachodzących w kolbie oraz stapiania się substancji w nową jedność. Metaliczna rtęć była postrzegana jako hermafrodyta, ponieważ zarówno rozpuszczała, jak i łączyła inne metale w amalgamat. 

Biały Kamień był czasami symbolizowany przez Jednorożca, częściowo ze względu na jego biały róg, ale także dlatego, że Jednorożca można było oswoić tylko dotykiem czystej kobiety. Tak więc Białej Nalewki można doświadczyć jedynie poprzez oczyszczenie żeńskich sił w naszych istotach.


6. Zaczerwienienie

Zaczerwienienie lub tworzenie się Czerwonego Kamienia zostało zobrazowane przez symbol Pelikana. Biały pelikan z długim dziobem sięgającym do piersi był w średniowieczu błędnie obserwowany, jak przebijał swoją pierś dziobem i karmił młode własną krwią. W rzeczywistości zdarza się, że ptak zwraca pokarm, który złapał wcześniej, a jego młode żywią się tą zmieloną rybą, której kawałki spadają na piersi pelikana i wydaje się, że jego pierś krwawi. 
Ten mit ofiarnego aktu pelikana, który karmił swoje młode własną krwią, był potężniejszy niż prozaiczna rzeczywistość i w średniowieczu stał się on symbolem ofiary Chrystusa z Jego krwi. 
Alchemicy również chętnie włączyli go do swojej symbolicznej menażerii.

Zaczerwienienie oznaczało powstanie Czerwonej Nalewki, która przekształciła męskie siły duszy, uszlachetniła je i wprowadziła w nową harmonię. Często była symbolizowana przez pojawienie się Czerwonego Króla w kolbie.
W naszej wewnętrznej pracy zaczynamy posiadać czerwoną nalewkę, kiedy podjęliśmy zadanie przekształcenia surowych energii męskiego składnika naszej duszy, czasami przedstawianych przez alchemików jako rycerz wymachujący mieczem, w bardziej twórczą siłę. 

Nalewki w alchemii odnoszą się również do substancji Mszy, czerwonego wina, krwi i białego opłatka, ciała Chrystusa. Udzielanie sakramentów było postrzegane jako uduchowienie dusz uczestników. W kategoriach alchemicznych te białe i czerwone kamienie lub nalewki służyły do tego samego celu, chociaż alchemicy osiągnęli to nie za pośrednictwem księdza, ale dzięki własnej wewnętrznej pracy transmutacji. Tutaj alchemia łączy się bezpośrednio z opowieściami o Graalu, które wykorzystują podobieństwa między Graalem, a sakramentami. 

Od czasu do czasu można było spotkać przedstawienie Czerwonej Nalewki jako Jelenia. Jeleń jest postrzegany jako szlachetne męskie zwierzę. To łączy się z Jednorożcem jako symbolem białej lub kobiecej nalewki. Na niektórych alchemicznych ilustracjach, takich jak ta z końca XVI wieku w Księdze Lambspring, Jeleń i Jednorożec spotykają się w lesie duszy w ramach procesu wewnętrznej przemiany.


7. Transmutacja

Końcowy etap prac był często symbolizowany przez Feniksa powstającego z płomieni. Sięga to do greckiego mitu o Feniksie, który odnawia się co 500 lat, dokonując samozapłonu. 
Jest to zatem rodzaj zmartwychwstania i było to paralelne z symbolem Chrystusa powstającego z grobu. 

W kategoriach wewnętrznych oznacza to odrodzenie się osobowości z tygla transformacji. Alchemicy, medytując nad procesami w swoich butelkach, rzucili się w morze dziwnych doświadczeń, a gdy pracowali nad nimi w ramach swoich medytacji, starali się uchwycić wewnętrzne podobieństwa i znaczenie każdego z etapów procesu, który rozpoczęli, w poczuciu, że doświadczyli wewnętrznej śmierci i odrodzenia, osiągając Kamień Filozoficzny. 
Ten kamień był faktycznie doświadczany jako "formowanie się solidnej ziemi w ruchomym morzu ich wewnętrznego świata." Po znalezieniu tego solidnego gruntu w duszy alchemicy byli w stanie w twórczy sposób kierować swoim życiem, mogli zakorzenić swoją osobowość na solidnym fundamencie lub gruncie wewnętrznego doświadczenia. Jednym z symboli kamienia był Uroboros, wąż trzymający/zjadający swój ogon. 

Rozpoczynając pracę, wszyscy jesteśmy raczej nieuformowani i często ofiarami na łasce biegunowości w duszy, energii psychicznej, która nieustannie przesuwa się z jednego bieguna na drugi. Od radości do rozpaczy, od dominującej pozytywności do głębokiej melancholii i negatywności, od światła do ciemności, od energii do bezwładności. 

Nasza świadomość w naturalny sposób podąża za cyklem czuwania i snu, odzwierciedlając cykl dnia i nocy oraz pory roku w przyrodzie. Ta dwoistość znajduje odzwierciedlenie w wielu naszych wewnętrznych doświadczeniach. Wąż często był używany jako symbol dwoistości - jego długiego wyciągniętego ciała oddzielającego polaryzację głowy i ogona. Niekiedy zamiast węża używano tu postaci skrzydlatego smoka, aby na początku pracy zamknąć krąg ze smokiem. Kiedy wąż lub smok chwycił za ogon, połączył bieguny w okrąg, symbol dla alchemików osiągnięcia trwałości pośród dualistycznych energii sił duszy. 

Stworzenie Kamienia Filozoficznego było uformowaniem trwałego wewnętrznego podłoża, na którym filozofowie alchemiccy mogli budować swoje osobowości i doświadczyć pełnego potencjału bycia człowiekiem. W ten sposób alchemicy mogli kontynuować swój cykl wewnętrznej przemiany, rozpoczynając podróż, w której spotkali archetypowe postacie zwierząt. 
Kroki na ich drodze były równoległe z ich eksperymentami w miarkach, a szczegółowe obrazy procesów zmian zostały opracowane razem z archetypami zwierzęcymi z tego etapu w podobny do mandali obraz, którego użyli jako podstawy do swoich medytacji.

Alchemia jest niezwykle rozległą dziedziną i jak wspominałam, ani tym jednym wpisem nie jestem w stanie przekazać jej znacznej części, ani nawet wyczerpać tematu symboliki alchemicznej. Mam jednak nadzieję, że ten wstęp okaże się pomocny dla każdego kto poszukuje siebie, albo też chce rozwijać swój warsztat psychologiczny, magiczny, chemiczny.

Viv


Wstęp do dywinacji

Wstęp do dywinacji

Tekst ten można było znaleźć już wcześniej w sieci, ale zważywszy na to, że będę rozwijać ten temat, musiał pojawić się także i tutaj.

Pod koniec tego roku planuję wydać piękny tomik właśnie o dywinacjach, więc wszelkie pytania i komentarze jak najbardziej potrzebne.


A ci, którzy tańczyli, zostali uznani za szaleńców, przez tych, którzy nie słyszeli muzyki.”
Fryderyk Nietzsche

Dywinacja, a więc sztuka przewidywania przyszłości towarzyszy ludzkości właściwie od jej początków. Ze względu na to, że dywinacja jest sztuką i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, może się zdarzyć, że o wróżbitach będę mówić w formie artystów, ale to tak nawiasem.

Wróżbiarstwo wciąż jest tajemniczą sztuką. Może to właśnie część jego uroku. Badania naukowe oraz edukacja w znacznej mierze odebrały naszemu życiu aurę tajemniczości. Chociaż celem wróżbiarstwa jest odkrywanie przyszłości, sposoby dokonywania takich odkryć są bardzo romantyczne i sugestywne. Może właśnie dlatego przez 5 tysięcy lat praktykowania czytanie przyszłości nigdy nie utraciło swej popularności.

HISTORIA

Można powiedzieć, że pierwotna dywinacja była integralną częścią religii, a dopiero z czasem częściowo zdesakralizowała się i wyodrębniła. Najstarsi wróżbici wierzyli, że wróżbiarstwo wyjawia wolę Bogów, a sama przyszłość jest niezmienna. Praktycznie każda kultura praktykowała czytanie przyszłości. Proces ten był globalnym zjawiskiem takim, jak np. dziś gry komputerowe. Wszyscy chcą mieć i grać, a w tym przypadku wróżyć.

Najstarsze pisane wzmianki dotyczące dywinacji sięgają czasów Babilonii i Asyrii, gdzie wróżbiarstwo uznawano za najważniejszą z nauk. Istniała specjalna grupa kapłanów zajmująca się tylko nim. Jednak widzącym nie mógł zostać każdy. Potencjalni wróże, zwani „baru”, wybierani byli spośród wyższych klas społecznych i cieszyli się wieloma przywilejami. Jednak nie ma nic za darmo. Baru musieli być wolni od wszelkich wad. Musieli mieć wszystkie kończyny, wszystkie palce u rąk i nóg, ich wzrok musiał być idealny, podobnie jak stan uzębienia.

Po specjalnej selekcji baru podejmowali długoletnie studia wróżbiarskie, gdzie poznawali wszystkie aspekty, metody, rodzaje i typy tej sztuki, by w razie potrzeby z łatwością ich użyć. Używali całej masy różnych technik wróżbiarskich, chociaż większość z nich się niestety nie zachowała i jedyne istniejące informacje pochodzą z kilku akadyjskich, glinianych tablic, które zawierają zapiski dotyczące obrzędów staro babilońskich, choć uważa się, że i w Sumerze, który poprzedzał świetność Babilonu, były one stosowane w podobny sposób oczywiście z ewentualnymi zmianami.

Z podobnym powodzeniem wróżbiarstwo królowało w Germanii, Skandynawii, Rzymie, gdzie każda kultura dodawała lub odejmowała poszczególne elementy i dostosowywała je do swoich potrzeb. Wróżbiarstwo częstokroć zmieniało się wraz z biegiem historii. Wróżby wstrzymywały bitwy, obalały władców, wskazywały miejsca do założenia miast oraz pośrednio lub bezpośrednio odpowiadały za to, jak tysiące osób kształtowało swoje życie.

Do czasu pojawienia się chrześcijaństwa. Od tego też momentu rozpoczął się konflikt religii i dywinacji, doprowadzając do rozpadu z pożytkiem dla obu omawianych dziedzin.

Z chwilą tryumfu chrześcijaństwa i preferowanego przez tę religię pełnego zaufania człowieka do Boga, wykluczającego samą potrzebę podglądania przyszłości, kapłan traci uprawnienia wróżbiarskie i tym samym rozpoczyna się jego konflikt z wróżbitą. Ten ostatni, pozbawiony religijnego wsparcia, szuka swojego – duchowego, w ezoteryce. Stąd też późniejsze postrzeganie wróżbiarstwa jako sojusznika wrogich chrześcijaństwu religii, wśród których chrześcijaństwo wzrastało.

Tam, gdzie nie udało się włączyć wróżbiarstwa do religii, zostało ono napiętnowane jako jej namiastka odciągająca ludzi od prawdziwej duchowości. Taki los np. spotkał bujnie rozwijającą się w renesansie astrologię.

Drugi cios wróżbiarstwu zadała rozwijająca się nauka, która, szybko grawitując w stronę materializmu, sprzeciwiała się wszystkiemu, co nie mieściło się w materialistycznym paradygmacie, więc wróżbiarstwu jako pierwszemu. W efekcie doszło do niemal całkowitego zatracenia społecznego zaufania do wróżbiarstwa jako wiarygodnego źródła informacji o świecie, traktowania go jako reliktu przeszłości lub zwykłego przesądu.

Stan taki trwał do połowy XIX wieku, kiedy to po publikacjach Towarzystwa Teozoficznego rozpoczęły się w Europie poważniejsze studia nad przeżyciami pozazmysłowymi. Najważniejsze były oczywiście prace Carla Gustava Junga poświęcone alchemii, astrologii i chińskiej Księdze Przemian. Dzięki temu od lat 60-tych XX stulecia wróżbiarstwo, choć oficjalnie nie uznawane ani przez religie, ani przez naukę, jest powszechnie praktykowane, obecne w społecznej świadomości, a nawet całkiem popularne.

METODY i DZIAŁANIE

Aby opisać i zrozumieć miejsce dywinacji w ludzkim Imago Mundi, musimy najpierw odwzorować te sfery bytu, w których dywinacja się rozgrywa. Problem jest o tyle złożony, że żaden z dostępnych współcześnie i powszechnie uznawanych języków opisu sfery styku psychiki i losu (języki teologii i psychologii przede wszystkim) nie jest adekwatny do świata dywinacji, albowiem opisy tego świata w ogóle nie były konstruowane. Próby podjęte przez C. G. Junga nie znalazły godnych uznania kontynuatorów ani nie zapoczątkowały żadnej współczesnej szkoły “lingwistyki dywinacyjnej”. Stosunkowo najbliższy dziś ideału jest język psychotroniki, eklektycznie łączący elementy psychologii, ezoteryki, biologii i fizyki.

Nie ma jednej metody wróżbiarskiej. Istnieje wiele systemów jak i wiele poglądów na ich trafność. Można natomiast wyróżnić trzy zasadnicze metody:

  • wróżbiarstwo systemowe, posługujące się systemem dywinacyjnym, dostępnym dla każdego kto opanuje jego podstawy; najpopularniejsze jego rodzaje to: astrologia, numerologia, Tarot, chińska Księga Przemian, runy, chiromancja itp.

  • wróżbiarstwo intuicyjne oparte na interpretacji znaków pozornie przypadkowych ze świata zewnętrznego, w praktyce najczęściej zjawisk przyrodniczych – lot ptaków, zjawiska atmosferyczne, niecodzienne zjawiska na nieboskłonie. Było bardzo rozpowszechnione w świecie antycznym.

  • wróżbiarstwo natchnione będące wynikiem niekontrolowanego natchnienia wieszczego, zwanego manią. W stanie manii wieszczej widzący nie potrzebuje żadnych pomocy dodatkowych, gdyż widzi jasno i nie umie zapanować nad przepełniającą go wizją. Musi dać jej wyraz; tę zdolność posiadali zarówno wieszczkowie rodem z greckich tragedii, jak i twórcy ksiąg prorockich Starego Testamentu. W świecie starożytnym człowiek zdolny do wejścia w stan manii wieszczej uważany był za posłańca bogów. W moim przekonaniu jest to najczystsza metoda dywinacyjna. W przypadku pierwszej metody potrzebujemy konkretnej rzeczy/systemu, żeby móc odczytać odpowiedzi na swoje pytania. Nie wystarczy nam sam umysł i jesteśmy zdani na sztywne prawidłowości, które nie pasują każdemu. Przypuszczalnie stąd taka mnogość tych systemów i ich wariacji. Druga metoda jest bardzo… przypadkowa i choć nie potrzeba do niej specjalnych przedmiotów to nie dorówna nigdy trzeciej.

Aby nauczyć się dywinacji, musimy nauczyć się przepływu. Artysta w chwili natchnienia, kiedy maluje, „jest w swoim świecie”, potrafi wyłączyć się nieraz na różnie bodźce zewnętrzne i całym sobą stać przekaźnikiem tego, co ma pokazać.

Aby zobaczyć, trzeba nauczyć się patrzeć bez wysiłku. Wyłączyć umysł, dać się ponieść. Dzięki neuronauce wiemy, że ta część mózgu, którą możemy sami niejako edytować, odpowiedzialna za naukę, postrzeganie etc., zmienia się w sposób sztywny. Inaczej mówiąc, możemy wykonywać coś 1000 razy, aż zaczniemy być perfekcjonistami, ale dopiero kiedy oddamy kontrolę tej części umysłu. Wtedy dopiero wyjdzie to niesamowicie i prawdziwie idealnie!

Zostawmy na razie przepływ i przejdźmy do czasu.

Żaden temat dotyczący wróżbiarstwa nie będzie kompletny bez przedstawienia niektórych teorii czasu. Myślenie o czasie w sposób odbiegający od ogólnie przyjętego jest niezwykle ważny dla wróżącego. Nie można dalej rozumieć czasu posuwającego się z punktu A do B, potem do C i tak dalej.

Najpopularniejszym, a zarazem najmniej metafizycznym wyjaśnieniem pojęcia czasu jest twierdzenie, że czas składa się z pojedynczej ścieżki lub strumienia. W chwili narodzin jesteśmy umieszczani tyłem na łodzi, która płynie po tym strumieniu, nie możemy nią sterować, nie widzimy tego, gdzie płyniemy, możemy tylko patrzeć na to, co już minęliśmy i co zaciera się powoli z naszego pola widzenia im dalej jesteśmy.

Druga teoria jest dość podobna z tą różnicą, że nasz człowieczek na łodzi ma wiosła i przy odrobinie wysiłku może podpłynąć w jedną lub w drugą stronę, żeby zobaczyć co go czeka dalej, ma wiosła, a więc narzędzie do sterowania i unikania ewentualnych przeszkód.

Trzecia teoria również opiera się na koncepcji przeznaczenia, z tą różnicą, że jej podstawa ze strumienia i prostej drogi przekształca się w spiralę, w której możemy przeskakiwać w odpowiednich momentach w górę lub w dół, więc będąc w odpowiednim punkcie w czasie możemy zobaczyć coś, co będzie w tym samym momencie, ale w przyszłości. Brzmi to skomplikowanie, co nie znaczy, że jest niewykonalne.

Każda z tych teorii „przeznaczenia” nijak się ma do wyobrażenia czasu, które zaczyna kolidować z dywinacją. Przeznaczenie nie równa się dywinacji. Mamy więc i czwartą, ostatnią teorię. Teorię książki. Czytamy ją z upływem czasu, ale jeśli chcemy możemy przeskoczyć kilka stron do przodu albo sprawdzić zakończenie i jeśli nam się nie podoba, chwycić kolejną książkę, obrać „następną ścieżkę” i iść dalej.

Jeśli już jesteśmy przy czasie, nie możemy zapomnieć o przeszłości, która na potrzeby wróżbiarstwa jest bardzo istotna. Niektórzy kwestionują potrzebę badania przeszłości w celu badania przyszłości, wychodząc z założenia, że „już ją przeżyliśmy, wiemy co się stało…”. Pozostaje faktem, że wróżbiarstwa od początku używano do odczytywania przeszłości. Powód jest prosty – każdego dnia budujemy swoją przyszłość. Chociaż większość z nas doskonale pamięta przeszłe wydarzenia, możemy nie być w stanie świadomie skojarzyć ich z naszą teraźniejszością. Nie umiemy dostrzec, że zbieramy plony naszych dawnych czynów. Karma się kłania.

JESTEŚMY ODBIORNIKAMI

Podczas wróżenia czy nawet innych prac magicznych, odczuwa się wrażenie, że jest coś większego od nas samych, „coś” czego energia przechodzi przez nas, które wybucha przez nas. Jesteśmy instrumentem granym przez inne zmysły. Jesteśmy prawdziwie medium.

Parafrazując Kahlila Gibrana – ten proces, to twórcze tworzenie, przechodzi przez nas, a nie od nas pochodzi. A więc kiedy tworzymy cokolwiek – w tym przypadku „przepowiednię” – nadajemy jej kształt, werbalizujemy i wydobywamy tę inspirację z nas samych. Tylko jak? Czy tworzymy „coś, czego nie było”? Czy zwyczajnie „przepisujemy”?

Pojęcie inspiracji oznacza wdychanie i wydychanie tego, co „wdychaliśmy” przed chwilą. Dokonujemy jedynie transkrypcji tego, co już istnieje. To, jeśli mogę tak ująć, część poglądów Imaginary Foundation ( I.F. Tworzy grupa badaczy, którzy prowadzą badania eksperymentalne nad nowymi sposobami myślenia i potęgą wyobraźni), która niesamowicie przemawia do mnie, gdy podejmuję próbę wyjaśnienia działania dywinacji.

Jesteśmy dyktafonem, psychonautami, kosmonautami i ten twórczy proces jest jedynie efektem tego, co zostało nam ukazane.

Nawet przedmioty, których używamy do dywinacji, to jedynie kolorowe soczewki, które pomagają nam zupełnie inaczej patrzeć na świat realny, aby przekazać to dalej innym, którzy nie chcą lub nie mogą tego dostrzec.

Właśnie to dzieje się podczas tworzenia/czytania. I dalej – jeśli jesteśmy tylko przekaźnikiem, to kto przez nas przemawia?

KREATYWNOŚĆ – BOGOWIE – SZALEŃSTWO

Cały czas fascynuje mnie połączenie pomiędzy dywinacją, Bogami, a szaleństwem.

Timothy Leary ( amerykański filozof, pisarz, psycholog, profesor Harvardu. Stanowił ikonę amerykańskiej kontrkultury lat 60. Uznawany jest za jednego z inicjatorów powstania ruchu hippisowskiego. Powszechnie uważa się, że gdyby nie on, era hippisów nigdy by nie nadeszła) powiedział, że aby używać swojej głowy, musimy wyruszyć poza swój umysł. Oczywiście musimy być gotowi na taką zmianę, aby ruszyć totalnie w nieznane, w mentalne zakamarki, które są zupełnie obce. Musimy być gotowi opuścić swoją strefę komfortu, zmienić tor myślenia i dosłownie przeinstalować umysł, aby dostrzec inne wymiary naszego umysłu.


Także, ruszając na ślepo, musimy się liczyć z tym, że się sparzymy.

Jest takie powiedzenie, że szaleniec i mistyk pływają w tej samej wodzie. Mistyk jest jak artysta, serfuje w dół i w górę, przynosząc z powrotem wizje, dosłownie pamiątki swojej podróży w te ekstatyczne miejsca. W pewien sposób też zostawia kawałek siebie w miejscu, w którym był, a w zamian otrzymuje wizje.
Gdzie w tej opowieści jest szaleniec? Zostaje na dole. Nie przynosi opowieści o nieznanym świecie. Chcąc zrozumieć dywinacje, musimy być jak Alicja! Pobiec w dół króliczej nory, nawet spaść bardzo głęboko, ale wrócić na powierzchnię.

Skoro piszę o tym, że jesteśmy przekaźnikiem, może się wydawać, iż stanowimy zwyczajnie marionetkę, która tańczy, jak jej zagrają. To, że jesteście tutaj, oznacza nie więcej jak to, że patrzycie na świat inaczej, że chcecie czegoś więcej! Nie iść ślepo za tłumem, nie tworzyć murów wokół siebie, ale chcieć spojrzeć ponad ten mur i wykorzystać garściami wszystko, co znajduje się poza nim!

Wracając do Bogów i szaleństwa: Phil Hine w swym niesamowitym „Pseudonomiconie” mówi o tym tak:

Każdy Bóg sprowadza na swych wyznawców własny rodzaj szaleństwa. Jeśli więc chcielibyśmy dobrze poznać jakiegoś Boga i odkryć jego tajemnice, winniśmy dać się porwać temu szałowi, zanurzyć w jego istocie. W księgach magicznych nie znajdziemy nawet wzmianki na ten temat, z bardzo konkretnej przyczyny – otóż o podobnych przeżyciach chętnie się zapomina. Poza tym, każdy musi ich doświadczyć na własnej skórze. Natomiast dla osób, które chcą obłaskawić magię, pozbawić ją wszelkiej dzikości, przy pomocy psychologii lub nauki, szaleństwo jest wielkim Tabu, obiektem wszelkich lęków. Zapewne macie teraz nieodpartą ochotę zadać jedno konkretne pytanie: Czemu wybrałem akurat Cthulhu, Arcykapłana Wielkich Starożytnych, śniącego w zatopionym mieście, pod pokładami czasu i wody, jako obiekt swej magicznej praktyki? Odpowiedź zrazu wydaje się prosta: Wybrałem go, ponieważ usłyszałem jego „zew”. Bogowie zazwyczaj nie mówią zbyt wiele, lecz jeśli już otwierają swoje usta, warto ich posłuchać.”

Choć tekst odnosi się głównie do magii jako takiej, to ten sam rodzaj szaleństwa targa dywinacją. Dlatego choć wyraźnie można rozdzielić wróżbiarstwo, a magię i Bogów, uważam, że doskonale się uzupełniają, ale dalej, to tylko moje przekonanie. Wy możecie to widzieć po swojemu i dalej… będzie to prawdziwe.
Jednym tekstem nie zakończymy tematu, który ciągnie się przez historię od przeszło pięciu tysięcy lat, ale niech będzie chociaż namiastką dla chcących wiedzieć i widzieć nieco więcej.

Kreatywność to… święty akt! Kreatywność jest Boską Łaską i za tym gońmy. Za tym powinniśmy gonić.

Materiały:

    1. Włodzimierz H. Zylbertal, „Dywinacja a religia”

    2. S. Oświecimski, „Zeus daje tylko znaki, Apollo wieszczy osobiście”

    3. H. W. F. Saggs, „Wielkość i upadek Babilonii”

    4. C. G. Jung, „Psychologia i alchemia”

    5. L. E. Stefański. L. Matela „Encyklopedia psychotroniki”

    6. L. E. Stefański „Od magii do psychotroniki”

    7. Marc Edmund Jones „How to Live with the Stars. Simple Personal ASTROLOGY”

    8. Beatrice Ryder „Astrology. Your Personal Sun-Sign Guide”

    9. Phil Hine „Pseudonomicon”

    10. Scott Cunningham „Sztuka Wróżbiarstwa dla początkujących”

    11. Ewgienij Kolesow „Księga Przepowiedni, czyli 1001 sposobów wróżenia”






Copyright © Witchy Stuff - behind the veil , Blogger